niedziela, 16 września 2012

Czy uczenie się słówek jest konieczne?

Pytanie to w tytule postawione tak śmiało, jest oczywistą prowokacją i to przecież nie najwyższych lotów. Jasne, że jeśli chce się nauczyć francuskiego - czy każdego innego języka - to i słówek nauczyć się trzeba, no bo tak się składa, że składa się język ze słówek właśnie. Mniejszych i większych. A zatem pytanie należałoby nieco poprawić i spytać: czy koniecznie trzeba wkuwać nowo poznane słówka, dopóki się ich nie zapamięta?


Celowo użyłam słowa "wkuwać", ponieważ kojarzy się ono z przykrym obowiązkiem szybkiego wyuczenia się na pamięć rzeczy, na które nie ma się ochoty, a od wielokrotnego powtarzania więdnie głowa i pojawiają się nudności. Z pewnością jednak każdy, kto miał przyjemność uczyć się języka w szkole, stawał przed koniecznością wbicia sobie do głowy "na jutro" listy kolejnych słów i ich znaczeń. Aby potem najlepiej przypomnieć je sobie na zawołanie. Ja zwykle wypisywałam je w słupkach na jednej kartce i "leciałam" z nimi po kolei, zasłaniając ręką albo wyrazy obce, albo ich polskie odpowiedniki. Po iluś tam czytaniach potrafiłam je automatycznie przywołać, jednak umiejętność ta po jakimś czasie odchodziła w niepamięć, tak samo jak zaliczona klasówka.
Przytoczona wyżej metoda nie jest według mnie przesadnie skuteczna, otwarte zatem pozostaje pytanie: jak uczyć się słówek, żeby je zapamiętać na długi czas?

Mając ten luksus, że obecnie francuskiego uczę się sama, obrałam zupełnie inną metodę, niż robienie listy i wielokrotne jej czytanie, a później odpytywanie samej siebie z tego, co się zapamiętało. Moją metodą jest odrzucenie "uczenia się słówek" jako samodzielnej czynności. Jak to wygląda w praktyce?
Rąbka tajemnicy uchyliłam już w poprzedniej notce. A właściwie nie był to rąbek, tylko niemal cała tajemnica, ponieważ mój prosty system opiera się na zapisywaniu. To samo słówko mogę zapisać w zeszycie dowolną ilość razy, choć oczywiście nie chodzi o to, żeby zapisać obok siebie sto razy ten sam wyraz, aż mnie do reszty zahipnotyzuje. Ale jeśli na przykład czytam skrypt do obejrzanego właśnie odcinka "French in Action", to zapisuję w zeszycie każde słowo i zwrot, którego nie zrozumiałam - wraz z wyszukanym w słowniku tłumaczeniem. Kolejnego dnia pracuję z książką - i znowu wypisuję słówka, które wzbudziły moją wątpliwość, nawet jeżeli poprzedniego dnia już je zapisałam. Po jakimś czasie zaczynam już rozpoznawać to słówko w kolejnych miejscach - ale czasem i tak je jeszcze raz zapiszę, np. żeby utrwalić sobie, że powinien tam być accent grave, a nie accent aigu.
W ten sposób nauczyłam się już bardzo wielu słówek, chociaż praktycznie nie czytam tego, co zapisałam wcześniej w zeszyciku. Oczywiście nauka jest w tym wypadku bardziej rozłożona w czasie, niż gdybym po prostu wkuła "raz a dobrze" wszystko z listy, ale metoda ta ma liczne zalety:
1. nie uprzykrzamy sobie nauki poprzez zmuszanie się do wykonywania nudnej czynności, jaką jest wielokrotne odczytywanie tych samych treści;
2. nie tracimy czasu na wkuwanie - co prawda ten czas poświęcamy na wielokrotne sprawdzanie w słowniku znaczenia tego samego słowa i wielokrotne jego zapisanie, ale w międzyczasie również czytamy nowe teksty i spotykamy to samo słowo w różnych kontekstach - a to podwójna korzyść, bo poznajemy subtelne różnice użycia tego samego pojęcia w różnych sytuacjach, natomiast słówko chętniej pozwala się zapamiętać, jeśli nie jest tylko pojedynczym wyrazem, ale jest użyte w zdaniu;
3. w naturalny sposób szybciej uczymy się słów bardziej przydatnych, bo częściej powtarzających się w różnych sytuacjach, a nie obciążamy pamięci tymi, które okazują się mniej użyteczne - co jest istotne zwłaszcza na początku nauki, kiedy większość słów jest dla nas obca i konieczne jest dokonanie jakiejś rozsądnej selekcji;
4. zapisując wielokrotnie to samo słowo przyzwyczajamy do niego rękę, która później już odruchowo będzie wiedziała, jakie litery mają następować po sobie - a to we francuskim naprawdę nie jest takie proste, bo wymowa słowa i jego zapis to dwie całkiem różne bajki - tak gdzieś z połowa liter zazwyczaj nie jest wymawiana;
5. nie stresujemy się, że nie możemy zapamiętać pięćdziesięciu słówek dziennie i że przez to jesteśmy słabi, gorsi i nigdy nie nauczymy się języka :)

Zapisanych słów dobrze jest później nasłuchiwać - a to w kursach audio i video, a to w filmach, piosenkach i gdzie się tylko da, żeby nauczyć się również jego wymowy oraz rozpoznawania w ustach native'ów, a to ostatnie wcale nie jest proste. Mamy jednak satysfakcję, że udało nam się "coś" zrozumieć ze słuchu. A jak się usłyszy słówko, które się kojarzy, ale którego się nie pamięta, to warto od razu sprawdzić w słowniku (i ewentualnie zapisać:)).

[quizlet.com]
Mimo tego, co wyżej napisałam, czasem (choć nieczęsto) zdarza mi się jednak korzystać z bardziej tradycyjnej metody nauki słownictwa, a mianowicie z fiszek. Ale niech przeciwnicy fiszek jeszcze nie sięgają do czerwonego krzyżyka w rogu ekranu, tylko dadzą mi pięć sekund na wyjaśnienia.
Chciałabym polecić (choćby do wypróbowania) stronę quizlet.com, na której można nie tylko zrobić własne zestawy fiszek, ale też uczyć się z nich później na kilka różnych sposobów. Mnie najbardziej przypadły do serca dwa z nich.
Szczególnie zachęcam do wypróbowania opcji "speller", w której komputer czyta nam słówko, a my musimy zapisać to, co słyszymy, zaś tłumaczenie mamy podane obok. Ćwiczenie to jest bardzo przydatne, gdyż dzięki niemu możemy pominąć etap cichego "odczytywania oczami" fiszek, czyli czynności (według mnie) nudnej i mało przydatnej. Nabierzemy natomiast wprawy w zapisywaniu dźwięków, co jest użyteczne jeśli chodzi o naukę rozumienia ze słuchu.
Kiedy już znudzi nam się zabawa w literowanie, dobrze jest sprawdzić, ile się zapamiętało, za pomocą opcji "learn". Bardzo długo szukałam darmowego programu fiszkowego, który sprawdzałby moją znajomość słowa poprzez wymóg jego zapisania. Większość z nich proponowała system "pomyśl słowo i sprawdź, czy się nie pomyliłeś", co w moim przypadku nie działa, bo wtedy myślę o "brzmieniu" słowa, a nie jego ortograficznym zapisie. Natomiast quizlet jest dla mnie odpowiednio wymagający, bo nie zaliczy nam słówka, jeśli pomylimy choćby akcent albo co gorsza rodzajnik. Trzeba jednak pamiętać, żeby bardzo dokładnie zrobić swój zestaw fiszek, żeby nie nauczyć się z błędami.
Quizlet oferuje również naukę za pomocą wygenerowanych na podstawie fiszek testów oraz dwa rodzaje gier, które jednak po jednokrotnym wypróbowaniu nie przypadły mi do gustu, bo miałam wrażenie, że to przerost formy nad treścią i zajmuje za dużo czasu. Niemniej jednak z opisanych wyżej powodów zachęcam do korzystania z tego programu - rejestracja jest darmowa, można stworzyć dowolną ilość zestawów fiszek, dodawać i usuwać słowa i mieszać zestawy między sobą oraz powtarzać ćwiczenia w nieskończoność. Do opcji płatnych nie dotarłam, bo te darmowe w zupełności mi wystarczają.

Natomiast zupełnie nie przemawia do mnie uczenie się słówek poprzez robienie tak zwanych map myśli. Po pierwsze, namalowanie obrazka do każdego słówka zajmuje zbyt dużo czasu i w moim przypadku wiąże się również z niezadowoleniem z końcowego efektu, bo nie jest tak ładnie, jak to sobie wyobraziłam. Po drugie, najprawdopodobniej zapamiętam wygląd obrazka, a nie zapamiętam słówka.
Jedyna zaleta graficznego uczenia się słówek polega na tym, że jeśli namaluję różowy krawat, różowe skarpetki i różową koszulę, to będę pamiętać, że są rodzaju żeńskiego. A jeśli namaluję niebieski płaszcz, niebieski kapelusz i niebieską kamizelkę, to utrwalę sobie, że to LE manteau, LE chapeau i LE gilet.

[ostatnie raporty z nauki]
Na koniec podsumowanie moich ostatnich dni z francuskim. Niestety, póki co muszę więcej zająć się kwestiami zawodowymi i z bólem ograniczać naukę języka, ale myślę, że za tydzień będę mogła ponownie zwiększyć ilość czasu przeznaczoną na francuski.

13.09.2012. - 1 godzina - pisanie maili po francusku przez InterPals.
14.09.2012 - 2 godziny - pisania maili ciąg dalszy.

Jak widać znalazłam sobie nową zabawkę, ale o mojej korespondencji z Francuzami opowiem szerzej, kiedy ta się już trochę rozkręci.

Mam nadzieję, że udało mi się kogoś zachęcić do wypróbowania mojej - jakże przyjemnej i bezstresowej - metody uczenia się słówek. Może jest nieco chaotyczna i nie mamy czarno na białym udowodnione, ile słówek już znamy, ale za to wchodzą one do głowy praktycznie bezboleśnie.
Tak naprawdę słówek uczymy się "w międzyczasie", podczas całego naszego obcowania z językiem obcym. Warto szukać różnych okazji, kiedy można utrwalić sobie nowe pojęcia. Ja na przykład idąc do sklepu, robię listę zakupów po francusku - oczywiście na podstawie słownika, ale później w sklepie przypomnę sobie, że "la levure" to drożdże, skoro wyszłam po składniki na pizzę. Natomiast idąc z moim mężczyzną na spacer pokazuję mu palcem: le gazon - trawnik, le trottoir - chodnik, le réverbère - latarnia uliczna. A mężczyzna, uradowany, powtarza za mną, a następnym razem sam pokazuje: le gazon, le trottoir... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz